środa, 30 listopada 2016

Rozdział 4

  Rose siedziała na krześle na przeciwko swojego pacjenta. Całe szczęscie Kapitan Ameryka postanowił z nią posiedzieć i pilnować by jego przyjaciel nie próbował jej zabić...czymkolwiek. Mim wszystko widziała w nim bezbronne zwierzę, a cały ten pokój w ogóle się nie nadawał do spania.
-Kapitanie-zaczęła.
-Mów mi Steve.
-A więc Steve-zaczęła powoli-myślę, że ten pokój nie jest dobrym środowiskiem dla twojego przyjaciela.
-Nie mów jakby mnie nie było-warknął Bucky odzywając się po raz pierwszy dzisiejszego dnia.
-Przepraszam-odparła rumieniąc się lekko-powinieneś żyć w lepszych warunkach. Lepsze łóżko...może jakieś książki wojenne? Możesz sobie wtedy przypomnieć sporo rzeczy.
-Może-odburknął.
-To jest dobry pomysł-odparł Steve podchodząc do stołu-załatwię ci jakieś ale to później.
-W zasadzie-zaczęła Rose- muszę już iść na wykłady...a minęły z dwie godziny więc chyba mu wystarczy. Nie chcę go zniechęcić.
-Dobrze-odparł Kapitan zerkając na przyjaciela.
 Ten siedział i patrzył na ścianę nie kontaktując. Wiedział, że zapewne ich słyszał ale nie chciał mówić. Ciężko było Kapitanowi tak na niego patrzeć. Widzieć jak wegetuje niczym roślinka jednakże wierzył w uratowanie jego. W gruncie rzeczy zauważył, że Bucky coraz bardziej się otwiera przed Rose małymi kroczkami ale zawsze coś.
-To ja się ym zbieram-zaczęła Rose.
-Poczekaj...odprowadzę cię.

 Kora notowała coś na kartkach słuchając pana Starka. Najwyraźniej miała organizować jemu imprezy, a nie zajmować się prawdziwymi i ważnymi rzeczami. Plusem tej roboty jednak było to, że za takie coś Stark hojnie płacił więc nie powinna była wybrzydzać.
-A lista gości!-krzyknął by po chwili napić się whisky.
-Już notuję, zatem kto ma być?
-Jakieś ładne dziewczyny, dużo dziewczyn pamiętaj.
-Naturalnie-mruknęła ignorując zażenowanie.
  Zastanawiała się dlaczego kobiety na niego lecą. Moze myślą, że będą tą jedyną i zostaną bogatą panią Stark. Zabawne bo żadnej się nie udało, a sam Tony był odpychający z charakteru. Totalny playboy i zadufany w sobie ignorant. Nigdy by nie mogła się z takim związać do końca życia.
-Chyba mnie nie słuchasz-zaczął podchodząc do niej z uśmiechem.
-Och przepraszam-odparła-zamyśliłam się skąd skołuje...dziewczyny.
-Możes zaprosić koleżanki ze studiów.
-Tak chyba zrobię.
 W dodatku woli młodsze zamiast uganiać się za kobietami w jego wieku.
-Tony gdzie jest jakaś dobra biblioteka?
 Kora jak i milioner zerknęli na Kapitana. Ten wparował jak gdyby nigdy nic do gabinetu pana Starka. Najwyraźniej było to coś ważnego.
-Zachciało ci się czytać?-spytał Stark unosząc brew w geście zapytania.
-To dla Bucky'a. Może sobie coś przypomni...jest nadzieja.
-Nie interesują mnie biblioteki wiesz, że wolę bardziej wyszukane miejsca.
 To powiedziawszy Stark puścił oczko w stronę dziewczyny. Ta zignorowała to i zerknęła w stronę Kapitana.
-Na mojej uczelni jest sporo książek...może coś ci się przyda Kapitanie.
-Naprawdę? Może ym..zaprowadzisz mnie jeśli nie jesteś zajęta.
 Kora schowała papiery do torby i wstała z fotela.
-Mam czas.
-A co z moją imprezą?-zapytał Stark z wyrzutem.
-Panie Stark-zaczęła słodkim głosem-widzi pan...ja pójde od razu zaprosić moje koleżanki...w końcu czy pan tego nie chciał?
 Mężczyzna patrzył na nią zamyślony. Kora liczyła iż złapie haczyka.
-Dobra! Niech ci będzie...możecie iść.
-Dziękuję-odparła Kora i Steve jednocześnie.
 Ten drugi lekko zarumienił się, a dziewczyna nie robiąc sobie nic z tego założyła płaszcz i westchnęła zadowolona. Najwyraźniej tanie kobiece sztuczki mogły doprowadzić ją daleko przy takim człowieku jak Stark. Wystarczyło tylko zatrzepotać oczętami i mówić słodkim głosikiem, który w gruncie rzeczy ją mdlił ale czego się nie robi dla wolności?

 Bucky leżał na niezbyt wygodnym łóżku ale przyzwyczaił się do tego. Zawsze tak było. I w czasie wojny i gdy był w Hydrze przynajmniej tak mu coś mówiło.
 Naprawdę nie pamiętał co się działo w jego życiu. Dopiero wtedy gdy spał wracały do niego wspomnienia, zamazane ale były. Zawsze w nich był Steve, uśmiechał się z zadowolenia nie tak jak teraz. Widział, że się męczy widząc go w takim stanie, w stanie z którego nie było wyjścia ale tamten wierzył i dziękował mu za to. Dzięki temu Bucky sam zaczął wierzyć w wyleczenie go w chociaż najmniejszym stopniu.
 Mimo to sny zawsze były przyjemne aż w końcu  widział w nich jakąś dziewczynę. Przez moment była uśmiechnięta i po chwili bach leżała w morzu krwi. W tym momencie budził się. Te sny towarzyszyły mu od kiedy pamiętał. Zawsze takie same, monotonne jakby chciały mu coś powiedzieć. Nie wiedział kim jest dziewczyna, ale znał jedynie jej imię.
-Kat-mruknął do siebie-kim ty do diabła jesteś?

piątek, 18 listopada 2016

Rozdział 3

 Steve Rogers usiadł przy stole do nowo poznanych kolegów. Jego przyjaciel Bucky uśmiechał sie zadowolony jak to on w takich miejscach.
-A więc zamierzasz stworzyć z nami grupę, wracać do tych dziwnych fabryk Hitlera i naparzać sie z nazistami?-zapytał jeden z nich z poważną miną.
 Steve lekko zestresowany przełknął ślinę i kiwnął głową na znak, że właśnie o to mu chodzi. Przyglądał się reakcji mężczyzny, czekał na wybuch ale ten jedynie wybuchł śmiechem.
-Jasne, że się zgadzam! Oczywiście jak postawisz nam wszystkim piwo.
-Nie ma sprawy-odparł z ulgą.
-A starej przyjaciółce nie postawisz?
Oczom Kapitana Ameryki ukazała się Katherine'a. Uśmeichała się do niego tymi swoimi na czerwono pomalowanymi ustami. Jak zwykle była pogodna mimo sińców pod oczami. Nawet zaliczyła podczas ich akcji śliwkę pod okiem co oczywiście nie zamierzała maskować. Podziwiał jej odwagę i oddanie Buckyemu.
-Patrzysz sie na śliwkę co?-mruknęła dalej się uśmiechając- spokojnie facet gorzej oberwał, chyba złamałam mu nogi i rękę. Wiesz jedna została cała by się doczołgał.
-Haha! Lubię tą małą!-odkrzyknął jeden z mężczyzn.
-Ja zapewne pana też-odpowiedziała-kimkolwiek pan jest.
-Dosiądź sie do nas-powiedział Bucky.
 Nie trzebabyło jej prosić. Od razu usiadła tuż obok Bucky'a i Steviego. Ten drugi natomiast poszedł po obiecane piwo dla kompanów. Stojąc tak pod samym barem zauważył, że mimo całego zła które ich spotkało każdy z nich był uśmiechnięty i bardzo zadowolony.
 Po chwili ogromne kufle piwa zostały przyniesione przez barmana, a Steve zaniósł je swoim nowym kompanom. Każdy chętnie przyjął upragniony napój, a rozmową nie było końca. Dopiero po kilku minutach nastała cisza. Wszyscy panowie spojrzeliw  stronę drzwi. Była to agnetka Carter ale nie w mundurze lecz w sukience.
 Steve natychmiastowo przełknął ślinę. Była cudowna i niesamowita. Chociaż lubił ją również w mundurze. Najwyraźniej Bucky pomyślał to samo bo na jego twarzy wykwitł niecny uśmiech co zauważyła Kat.
-Przestań-mruknęła-to moja siostra! Jak tak możesz!
-Oj mogę mogę-mruknął.
 Peggy zauważyła wesołą gromadke i podeszła do nich.
-Witam-powiedziała.
-Ym witaj-odparl Steve-ładnie..ym..-mruknął czerwieniąc się lekko.
-Piękna jestes...może chcesz...-zaczął Bucky.
-Jaka jestem Steve?
 Kat parsknęła natychmiastowo śmiechem. Najwidoczniej jej siostra zignorowała zaloty sierżanta Barnersa i wolała Rogersa. To było dosyć przewidywalne tym bardziej iż dziewczyna widziała chemię między tą dwójką. Była w pewien sposób spokojna, że Peggy podoba się Kapitan mimo iż tego nie okazuje.
-Chodź Bucky zatańczyć-zaczęła.
-Ale ja nie chcę...
-Dasz się prosić?
 Brunetka uniosła brew do góry w geście zapytania. Długo nie musiałą czekać. Mężczyzna mruknął coś do Kapitana i złapał jej rękę. Również ich towarzysze coś zwęszyli i każdy ulotnił sie oczywiście z kuflem dłoni. Tak oto dwójka zakochanych siedziała razem przy stole rozmawiając.

  Rose siedziała w kuchni patrząc się na kubek z herbatą. Duchem cały czas była w ostatniej sytuacji z tym mężczyzną. Nie chciała tam iść. To co zrobił, jaki był agresywny. Mógł ją zabić! A co najważniejsze robi to z każdym kto do niego przychodzi. Rozum kazał jej odejść. Zostawić go na pastwę losu.
  Serce natomiast i jej sumienie kazały jej zostać. Widziała w nim zwierzę. Dzikie zwierzę które szarpie się i jest w klatce, wystarczy mu okazać zaufanie by się uspokoił. Tak zdecydowanie jej zbyt miękkie serce chciało go uratować i nie tylko ono. Kora sugerowała by poszła spróbowałą ostatni raz, a jak się nie uda odpuścić. Najwyraźniej to wygrało z jej rozterką.
-Hej Rose-mruknęła Kora wchodząc do kuchni.
-Hej.
 Dziewczyna wybrała dzisiaj czerwona perukę. Zawsze to dziwiło Rose dlaczego Kora nosi takowe ale gdy się spytała ta była lekko rozdrażniona. Zauważyła raz, że jej przyjaciółka tak naprawde jest łysa. W jej głowie nastała wtedy gonitwa myśli. Może ma raka? Moze była chora? Moze jej coś się stało?
-Zaczynasz zmieniać kierunek? FIlozofia?-odrzekła rozbawiona dziewczyna.
-Nie..ja po prostu...myślę nad twoimi włosami.
-Eh...-sapnęła.
-Wiem wiem...nie miałam sie pytać no ale...
-Powiem ci..ale...wiesz, że jesteś już spóźniona?
-Co?! O szlag!

-I co powiesz Peggy na tą tarczę?
 Agentka Carter jedynie z zirytowaniem i złością zaczęła strzelać w stronę Kapitana. Ten lekko wystraszony zasłonił się tarczą. Nie wiedział co myśleć. Bo w końcu co?
-Tak nada się-odrzekła jedynie i poszła sobie.
-Kobiety-mruknął Howard Stark.
-Nie kobiety-zaczęła Katherine.
 Dziewczyna zaskoczyła ich swoją obecnością, a najbardziej Howarda. Nie tylko tym ich zaskoczyła ponieważ miała na sobie męskie ciuchy. Spodnie o dziwo dopasowane i przydużą koszulę, a wszystko to było w tonach zieleni.
-Witam Agentkę Carter-odrzekł Howard całując dziewczynę w dłoń.
-Ależ panie Stark..bo jeszcze się zakocham-mruknęła lekko ironicznie.
-Byłbym zaszczycony...
-Kat-zaczął Kapitan-co to za strój?
-Nie ważne-zmierzyła go wzrokiem-wiesz, że zazwyczaj jak całujesz się z inną to twoja ukochana nie będzie z tego zadowolona? Ciesz sie, że nie złamała ci czegoś.
-Ale ja...
-Ale nic-ucięła.
 Steve zaczerwienił się lekko z zażenowania i wstydu. Najwyraźniej dalej były mu obce relacje między kobietą, a mężczyzną.
-A teraz wybaczcie idę ją jakos przekupić.
-Może chce pani iść ze mną na founde?-zapytał szybko Stark.
-Mamy wojne-odrzekła poważnie- a ja nie zabawiam sie z kim popadnie.
  Obaj mężczyźni czekali w ciszy aż wyjdzie.
-Najwyraźniej obie agentki Carter są dosyć...twarde-rzekł Howard.
-I to jak-powiedział Steve.
-Myślisz, że jest szansa na zostanie rodziną?
-Co?
-Żartuje-odparł Stark- a może nie.

  Steve wraz z resztą Avengers jadł śniadanie. Myślał cały czas o Buckym. Kiedyś próbował z nim razem zjeść ale cały czas chciał wszystkich zabić. Czasami zastanawiał sie czy jest szansa na zbawienie dla jego przyjaciela. Czy to realne?
-Steve może zrobisz nam tosty?-spytał Tony.
-Przestań Stark-odparła Natasza-zachowujesz się jak małe dziecko, szanuj starszych.
-Jestem od niego starszy! Potencjalnie.
-Właśnie potencjalnie-odrzekł Kapitan-i nie kłóć się młody.
-O teraz zostałem młodym?
-Tak-zaczął Steve-odziedziczyłeś charakter po ojcu..najwyraźniej po matce nic.
-Znałeś moją matkę?-spytał Tony zdziwiony- nie zostałeś wtedy przypadkiem zamrożony?
-Nie, znałem ją wcześniej w końcu...
-Przepraszam!
 Do salonu wpadła Rose. Lekko zdyszana i ubrana w płaszcz. Najwyraźniej się spieszyła.
-Ou...jeteś za szybko-powiedział Stark.
-Ale jak to?
-No zaczynasz za 20 minut.
-Kora....-mruknęła blondynka.
-No ale co tam! Usiądź obok mnie. Zjemy wspólnie śniadanie.
 Stark puścił dyskretnie oczko do niej, a dziewczyna natychmiastowo sie zaczerwieniła.
-Przepraszam...najwyraźniej Kora specjalnie mnie spławiła-odrzekła siadając obok pana domu.
-A to niby czemu?
-Ym...po prostu zaczął się temat...drażliwy dla niej.
-No rozumiem...może tosta od Kapitana?
-Stark!-krzyknął Steve.
-Haha to mnie nigdy nie przestanie bawić!

 Tymczasem gdzie indziej.
-Cel został namierzony?-spytał stary mężczyzna do słuchawki.
-Tak, wiadomo gdzie jest.
-Zatem zacznij działać.
-Nie, trzeba poczekać na dobry moment.
-Świetnie Kapitanie, zatem czekamy na wyniki.
-Hail Hydra.
-Hail Hydra.

czwartek, 13 października 2016

Rozdział 2

  Rose stała niepewnie w windzie. Była lekko zestresowana nową sytuacją, nowymi osobami. Bo przecież Tony Stark nic nie powiedział jej kim ma się zajmować, a moż biznesmen ma jakieś problemy wewnątrz siebie? Kto wie?
  Zerknęła na siebie w lustrze. Swoje blond włosy związała w ciasny kitek i tak go później rozwiąże jednakże chciała jakoś wyglądać w pierwszy dzień pracy. Dlatego też ubrała neuralne kolory, dżinsowe spodnie i marynarkę w kolorze nude jeden z jej ulubionych. Ze swojej kremowej torebki wyjęła długopis i zaczęła gryźć nerwowo. Zerknęła w tym samym czasie na przyjaciółkę.
 Była niezwyke spokojna jak zwykle. Wyglądała mniej więcej jak zwykle. Tym razem jej oczy okalały fioleowe cienie i pomalowane rzęsy. Usta były w neuralnym kolorze co było zadziwiające. Nawet jej strój składający się ze skór i opoinających sukienek był inny. Teraz miała na sobie czarną marynarkę, koszulę do tego czarne dżinsy i szpilki z których nigdy nie rezygnuje.
 Stała tak spokojnie patrząc się na guziki od windy. Jakby była niesamowicie skupiona jednakże jak zwykle odnalazła spojrzenie Rose.
-Nie stresuj się to tylko praca.
-Łatwo ci mówić nawet gościa nie znamy.
-Poczytaj gazety-odparła poprawiając swoje włosy związane w kok-tam się wszystkiego o nim dowiesz.
-No ale....od tak nas zatrudnił?
-Wiesz może mamy szczęście jak w tych opowiadaniach o Mary Sue-powiedziała śmiejąc sie lekko.
-Tak....z pewnością-mruknęła Rose-my nawet idealne nie jesteśmy.
-Co ty, ja jestem, a wiesz czemu? Bo kocham swoje ciało. Lubię to, że jestem niska i podobają mi się moje kształty. Najpierw akceptacja potem ideał Rose.
  Blondynka siedziała cicho. Jej przyjaciółka zazwyczaj miała rację. Znały się zaledwie pół roku. Dosyć krótko ale szybko zaufała jej bo w końcu były w pewnym stopniu takie same. Dopełniały się w pełnym stopniu, Rose była wrażliwa, a Kora niekonicznie. Rose była cicha, a Kora głośna. Mimo to dogadywały się świetnie bo oglądały i czytały to samo. Były fandomowymi siostrami.
-Nad czym myślisz?-spytła brunetka.
-Nad niczym...
 Wtedy winda się otworzyła,a przed nią stał nie kto inny jak Tony Stark. Z szerokim uśmiechem powitał nowe pracownice.
-Witajcie moje drogie, och Kora cóż to za zmiana stylu.
-Na biurowy rzecz jasna-odparła puszczając do niego oczko.
-A tak....posłuchaj mój kolega Steve zajmie się tobą przez chwilę, a ja zaprowadze panne Rose do pacjenta-powiedział Stark.
 Rose wyszła z windy i powoli zaczęła iść za pracodawcą. Byłą lekk zestresowana bo to pierwsza praca i bez Kory. Jakoś da sobie radę!
 W tym czasie Kora wysiadajac z windy ujrzała wysokiego i nieźle zbudowanego blondyna. Przypominał jej kogoś ale nie wiedziała kogo.
-Zapraszam-powiedział pokazują by poszła w stronę kanap- Stark niedługo wróci, a ja mam umilić pani czas.
-Jaka pani...jestem Kora.
 Dziewczyna wyciągnęła rękę z lekkim uśmiechem. Kapitan Ameryka odwzajemnił oba gesty. Zastanawiał się dlaczego taka grzeczna dziewczyna interesuje Starka.
-A ja Stevie miło mi niezwykle.
-Ładnie pan mówi-zaczęła i lekko się zarumieniłą- wybacz....Stevie.
-Jak mógłbym nie wybaczyć kobiecie?
-Dobre pytanie-mruknęła i poszłą w stronę czerwonych kanap.
 Usiadła na nich zgrabnie i zerknęła na blondyna. Ten przyglądał się jej. Przypominała mu kogoś ale kogo?
-Och...pewnie kojarzę się panu z kimś-zaczęła-w istocie...uratowałeś mi życie...wtedy gdy ten nordycki bóg chciał zawładnąć naszym światem.
-Co....ale skąd wiesz...kim jestem.
-Twarzy mego wybawcy nie zapomnę. Tego po prostu się nie da.
-To....niezwykle miłe-powiedział lekko speszony Stevie.
 Sam nie wiedział co innego ma powiedzieć. To przecież jego obowiązek ratowanie ludzi rzecz jasna.
-Może chce się pani napić?
-Z przyjemnością Steve.

  Tony Stark szedł niezwykle pewnym krokiem na najwyższe piętro w wieży. Rose myślała, że już są na nim więc jakim cudem szli jeszcze wyżej i wyżej?
-Pewnie cię to zastanawia jakim cudem idziemy wyżej skoro w windzie nacisnęłyście na najwyższe piętro. Otóż mój przyjaciel potrzebuje specjalnej ochrony-powiedział beztrosko-dlatego musieliśmy zamaskować część Avengers tower. Oczywiście wszystko ja to wymyśliłem.
-Dlaczego pan mi to mówi?
-Cóż jak nie zdasz teraz egzaminu to ci wykasuje pamięć to tyle-odparł wzruszając obojętnie ramionami jakby robił to z każdym.
 Lekko wystraszył blondynkę i nie wiedziała co w tej sytuacji odpowiedzieć. No bo w końcu nikt normalny nie grozi ci wykasowaniem pamięci za błędy w pracy. W co ona się wpakowała?!
 W końcu przestali chodzić po schodach i wyszli na korytarz zrobiony cały z metalu. Nie ma co niezłe zabezpieczenie stwierdziła Rose. Na samym końcu były ogromne drzwi pewnie ważyłyz  tonę lub nawet więcej. Czuła się jakby była w filmie o X menach co było dosyć zabawne.
-Co tam się znajduje?
-Twój pacjent.
 Stark stanął przed drzwiami i wpisał jakieś hasło. Dziewczyna go nie zdążyła dostrzec więc tylko czekała na efekt. Już po chwili drzwi otworzyły się ukazując jakąś jasną salę. Tak jak w psychiatryku tyle że tam stał zwykły drewniany stół i w miarę wygodne łóżko jak na takie standardy.
-Rose poznaj naszego kolegę-powiedział Stark-Bucky nie chowaj się przecież i tak ciebie widać.
 Ten tak zwany Bucky spojrzał się na Tonego spod byka. Usiadł na krześle przy biurku i siedział cicho. Gdy blondynka weszła do pomieszczenia dopiero wtedy zauważyła metalowe ramię swojego pacjenta. Powoli tego nie rozumiała. No bo jak? Okej wiedziała, że kocmici istnieją po tym jak niejaki Loki chciał zapanować nad światem ale too? Kim on był? I na co mu ona?
-Tak zatem ptaszynki-zaczął Stark-poznajcie się, pogadajcie, spróbuj by chociaż cokolwiek powiedział. Zatem życzę powodzenia.
-Co ale jak?
-Papa.
 Stark zamknął drzwi, a Rose ugięły się kolana. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jest szczelnie zamknięta z jakimś mężczyzną zapewnie seryjnym mordercą. Nie wiedziała co zrobić. Kora by pewnie podeszła do tego mało emocjonalnie ale ona?! Rose nie wiedziała co zrobić zaczęła panikować.
-Nic ci nie zrobię-mruknął mężczyzna nie patrząc się na nią.
 Dziewczynie odebrało to mowę. Przecież Stark mówił, że ten niejaki Bucky jest praktycznie niemową.
-Miejmy to za sobą-powiedział cicho.
  Blondynka powoli zaczęła iść w jego stronę. Przełknęła wystraszona ślinę i gdy tylko była blisko usiadłą naprzeciwko niego. To co miała w torebce wypakowała, a jej ręce trzęsły się cały czas.
-A więc...-zaczęła-jak się nazywasz?
 Ten siedział cicho i patrzył się na nią. Był niezadbany. Włosy dosięgały mu prawie do ramion, a zarost na twarzy był coraz większy. Patrzył się szaleńczym wzrokiem to na nią to na drzwi.
-Nie nadajesz się-burknął-odejdź póki ci życie miłe. Nie potrzebuję żadnej niańki.
-Jestem psychologiem...
-..który może zginąć-syknął-odejdź póki możesz.
-Stark zamknął mnie tutaj z tobą....
-Zacznij krzyczeć...wypuści cię wtedy.
 Rose nie wiedziała co zrobić. Groził jej, potencjalnie ale jednak groził. Miała krzyczeć? Chciała to zrobić od początku jak tu weszła ale przypomniałą sobie słowa Kory ,,Dasz radę, musisz tylko znaleźć w sobie odwagę''.
-Nie-powiedziała stanowczo-przyjaciółka nauczyła mnie by się nie poddawać tak łatwo.
-Och-ten spojrzał się na nią lodowato- mój przyjaciel też mnie sporo nauczył ale jednak dam ci radę odpuść sobie.
-Nie.
-Jesteś jak Kitty.
-Kto?-spytała zdziwiona.
  Mężczyzna z metalową dłonią spojrzał się na nią tempo. Jakby nie patrzył na nią ale przez nią. Jakby był gdzieś indziej. Ba! Może to przez tą Kitty? Może to jakoś pomoże Rose.
-Bucky-zaczęła-kim jest Kitty?
-Moja przyjaciółka-zaczął pogrążony dalej w tym stanie-walczyliśmy razem...na froncie.
-Co się z nią stało?
 Nie odzywał się.
-Bucky co się z nią stało?
-Nie-powiedział cicho.
-Co nie?
-NIE!!
 Swoją metalową dłonią walnął w drewniany stół. Od razu został przepołowiony na pół, a kilka drzazg wbiło się w rękę Rose. Ta wystraszona wstała natychmiast z krzesła i odsuwała się od niego jak najdalej.
-ZOSTAW MNIE!!!
-Ale...
-ZOSTAW!!!
 Ogromne drzwi zostały otwarte, a przez nie wparował Stark. Dał jej znak by uciekała więc też tak zrobiła. Na szczęście ten psychopatyczny mężczyzna nie rzucał w ich stronę tym stołem bo byłoby po nich.
 Rose gdy tylko wybiegła z pomieszczenia drzwi zostały za nią zamknięte, a ona odetchnęła z ulgą. Przeżyła!
-No nieźle-powiedział-to co gotowa by z nim pracować?
-Co? Zwariowałeś?! Nieomal mnie zabił!
-Nieomal-odparł z uśmiechem-a to wielki plus bo większość skrzywdził, a ty masz tylko lekie rysy. Chodź opatrzymy ciebie.

 Kora siedziała w skupieniu przed laptopem pana Starka. Dał jej już pierwsze zadanie czyli zorganizowanie imprezki w Avengers Tower. Z jakiej to okazji? Cóż Tony powiedział ,,Bo mogę'' więc się więcej nie pytała. Podczas swojej pracy czyli szukania najlepszego cateringu i tym podobnych rzeczy przyglądał się jej Steve. Lekko ją to irytowało i nie rozumiała czemu? Z opowieści Starka Kapitan Ameryka to był dosłownie wzór cnot podkreślając to drugie.
-Przybyliśmy-zaczął Stark.
 Na początku Kora nie wiedziała co się stało. Dopiero gdy zerknęła na Rose ujrzała małe plamki krwi na jej lewej ręce.
-Boże co się stało?!
Natychmiast podbiegła do swojej przyjaciółki.
-To Bucky?-spytał Steve
-Cóż tak-powiedział bez ogródek Tony-chociaż powiem ci, że rozmawiał z nią. Wpadł w szał w pewnym momencie, właśnie co mu powiedziałaś?
-Ja...-zaczęła Rose-powiedział, że mu przypominam jakąś Kitty z którą walczył na froncie...a potem jak się spytałam co się z nią stało wpadł w szał. Zaczął krzyczeć ,,nie''
-Kitty?-spytał cicho Steve
-Kim ona jest do cholery?-zapytała Kora.
  Kapitan zmierzył wzrokiem powoli całą postać blondynki. Było widaćna jego twarzy, że coś analizuje.
-Nie, to niemożliwe jesteś jej przeciwnością-powiedział.
-Kim ona była?-spytała Rose- to jego żona?
-Nie...przyjaciółka, nasza wspólna. Zginęła jakiś czas po Buckym...ale on żyje, a ona nie. Też straciła rękę...tylko kawałek wtedy Stark jej zreperował.
-Co w sensie mój ojciec?-zapytał zdziwiony Tony.
-Tak, Howard i ona byli w bardzo bliskich stosunkach-odparł Steve chrząkając.
-Nie mów, że wasza przyjaciółka to była laska mojego ojca? Świetnie...żebym ja tak nie skończył jak on.
 Rose stała cicho i nic nie mówiła, Kora również. Cała ta sytuacja była nieco pochrzaniona i chciała to powiedzieć szatynka ale nie zdążyła.
-Proszę cię Rose-zaczął Kapitan- musisz mu pomóc, musi się zintegrować...przypomnieć sobie trochę, a ty jedyna dałaś radę.
-Ale ja...
-Nic nie musisz-powiedziała Kora.
-Ja...
 Wtedy przypomniały się jej jego oczy. Te spojrzenie. Niczym dzikie zwierzę które było kiedyś człoiekiem. Nie mogła go zostawić o nie.
-Dobra-zaczęła....ale...chcę żebyście zmienili wygląd jego pokoju na bardziej przytulny!


-Czy na liście jest nazwisko Barners?
-Wybacz mi synu, wypełniałem wszystkie listy dla rodzin ofiar, a jego nazwisko było na jednym z nich.
-Nie-powiedział Steve Rogers- nie wierzę w to.
-Agentko Carter, radzę zaprowadzić naszego aktora na przedstawienie. Niech się nie zajmuje sprawami wojska.
 Mężczyzna w stroju w barwach Ameryki odszedł od generała i spojrzał się na Peggy. Na kobietę którą kochał od kiedy pierwszy raz ją ujrzał.
-Muszę go uratować. Wiem, że on żyje. Pomóż mi.
-Możemy polecieć do tej bazy niemieckiej i nawet znam szaleńca który nam w tym pomoże.

-Dobrze cię widzieć Stark-powiedział Steve.
-A mnie ciebie. Dobrze, że skończyłeś z tym tańczeniem...i zatuszowałeś ten strój. Był potworny.
-Myślałem, że lubisz ten spektakl.
-Tak bo są tam panienki.
 Do samolotu za Peggy wsiadła jeszcze jakaś dziewczyna. Howard jak i Steve patrzyli na nią zainteresowani gdyż pierwszy raz ją widzieli.
-Przyszła mała pomoc-powiedziała Peggy- Rina poznaj Howarda Starka i Stevego Rogersa.
-Steve Rogers?-spytała zaskoczona.
-Tak Kapitan Ameryka-odparła Carter.
-Ależ my się znamy.
-Znacie?-zapytał rozbawiony Howard startując samolotem- może być ciekawie.
-Jasne-powiedziała Rina- Nie pamiętasz mnie Steve? Katherina...Kitty? Ty, ja i Bucky.
 Steve zrobił się cały biały z zaskoczenia. Peggy patrzyła się na niego lekko zirytowana, a Howard rozbawiony całą sytuacją. Ale on wiedział. Przypomniał sobie swoją przyjaciółkę z dzieciństwa.
-Cieszę się, że znowu cię widzę-powiedział z uśmiechem- ale nie mogę narażać ciebie i Peggy.
-Och nie narażasz!-odrzekła-Peggy zostaje, a ja wyskakuje.
-Nie.
-To może być zabawne- odrzekł Stark.
-Skąd wy się znacie?-zapytała Peggy.
-Cóż...moja droga-zaczęła Kat-to z nimi się bawiłam zanim nie przeprowadziliśmy się na inne osiedle. Ale gdzie jest Bucky?
-Dlatego po niego lecimy-powiedział Kapitan.
-O to świetnie...żadna faszystowska świnia go nie tknie.
Howard Stark tylko się roześmiał na to.
-Jak ci się odwdzięczę Stark-zapytała Peggy.
-Wystarczy, że pójdziesz ze mną na foundee.

 Byli już na miejscu. Steve skradał się po budynku swoich wrogów, a za nim szła Kitty. Na nic zdały się prośby by została. Wyskoczyła tuż za nim, nawet Peggy nie zdążyła jej powstrzymać.
-Mamy ich-szepnął do niej.
Załatwił szybko jednego z żołnierzy i rzucił uprowadzonym klucze by się uwolnili. Jeden z melonikiem spojrzał się na niego zdziwiony i zapytał.
-Kim ty u diabła jesteś?
-Kapitan Ameryka.
-A ty?-spytał się Katherine.
-Ta która musi po nich sprzątać, chłopcy. A teraz ruchy! Czas tutaj się zabawić.

sobota, 24 września 2016

Rozdział 1

 Tony Stark szedł lekko podirytowany do salonu w Avengers Tower. Jego celem był nie kto inny jak sam Kapitan Ameryka który siedział jak zwykle na kanapie i próbował ogarnąć wyższą technologię którą był laptop. Kiedy tylko Tony to zobaczył parsknął cicho mrucząc coś pod nosem iż Steve nie daje sobie rady z tosterem, a co dopiero z tym urządzeniem.
-Witaj Tony-powiedział Kapitan-powiedz mi....czemu wyskakuje mi tutaj skąpo odziana kobieta i mówi do mnie dosyć nieprzyzwoite rzeczy? Próbuje to wyłączyć ale nie wiem jak.
Stark podszedł do swojego przyjaciela i pochylił się nad laptopem. Gdy tylko ujrzał na jakiej stronie siedział Kapitan zaczął się śmiać.
-Co ty w ogóle wpisałeś, że wyskoczyło ci takie coś? Z resztą nie odpowiadaj, to strona porno.
-Porno?
Policzki blondyna lekko się zaczerwieniły. Przecież Kapitan był wzorem cnót amerykańskich i wszedł na taką stronę? Samemu przed sobą było mu głupio, a co dopiero przy Starku.
-Spokojnie ja lubię takie strony ale do rzeczy.
Tony zamknął laptopa Steviemu i usiadł na kanapie.
-Prawie zadźgał kolejnego psychologa. Nic nie je, nie mówi i prawie zabija ludzi. Musisz z nim pogadać!
-Próbuje! Ale on nie chce.
-Hm...-Stark zerknął na Kapitana uważnie.
Od jakiegoś czasu próbują pomóc Buckyemu. Przyjaciel Rogersa mieszkał razem z nimi jednakże miał pokój niczym w psychiatryku i co tydzień zmieniali mu psychologa który prawie umierał. Różne były tego skutki i cały czas Zimowy Żołnierz się nie odzywał. Co było nie tak w tych ludziach, że nie potrafili go ogarnąć?
-No jasne!-krzyknął Stark- on nie potrzebuje psychologa!
-Nie?
-On potrzebuje kobiety psycholog! Wszakże to bardzo ryzykowne ale da się zrobić!
-Stark....jak kobieta może mu pomóc?
-Oj widać, że jesteś prawiczkiem. No ale! Kobieta to kobieta....ona z pewnością go ogarnie, a jak nie to cóż....nie da się nic innego zrobić.
-Ale Tony...
-Ciii! Jadę na uniwersytet! Może znajdę jakąś odpowiednią kobietę.
Stark wstał z kanapy. Był niezwykle zadowolony ze swego kolejnego jakże genialnego planu. Przecież za to powinien dostać nagrodę! Cóż był z niego za geniusz.
-A właśnie...on woli blondynki czy brunetki? A zresztą! Do zobaczenia.

Stark siedział w jakimś małym barze czekając aż jeden z profesorów z którym był umówiony skończy zajęcia. Właśnie pił drugą szklankę whisky siedząc w samotności aż do pomieszczenia weszła pewna intrygująca osoba. Kobieta ta miała ciemne brązowe włosy zwinięte w kok na głowie tworząc nieład. Jej makijaż był dosyć ostry i wyraźny między innymi kreski na oczach i czerwone usta. Do tego skórzana kurtka i z tego samego materiału spodnie. Kobieta podeszła do baru stukając obcasami i usiadła nieopodal Starka.
-Nie wiedziałem, że studentki tak ładnie się ubierają-powiedział posyłając jej dwuznaczny uśmiech.
-Ja tu nie studiuje-odparła z lekkim uśmiechem-poproszę to co zwykle-powiedziała do barmana.
-Ja stawiam!
To mówiąc Stark wziął swoje whisky do ręki i usiadł obok nowe towarzyszki. Marnotrawstwem byłoby nie porozmawiać z tak ciekawą istotą.
-A więc co pani pije?
-Dziękuję ale sama za siebie zapłacę, to nic kosztownego.
-A jak się nazywa moja piękna towarzyszka?
Dziewczyna podała mu rękę dalej uśmiechają się swoimi czerwonymi ustami.
-Kora, a pan?
-Przyjaciele mówią mi Tony pani również pozwolę.
-Och cóż to za zaszczyt....
-Ogromny czyż nie?
-Zaraz....pan Stark? Ten pan Stark?
-We własnej osobie.
-Hah zabawne...-powiedziała.
-Co takiego?
-To zabawne bo chciałam składać papiery na pańską asystentkę.
-Doprawdy?-uniósł brew zaskoczony- to już nie musisz. Zgadzam się.
-Ale...
-Nie ma żadnego ale...z chęcią przyjmę tak młodą i oczywiście uzdolnioną kobietę.
-Pochlebia mi pan niezwykle jednakże...
Nie dokończyła. Patrzyła się na drzwi gdzie stała w nich kolejna dziewczyna. Ta była jej totalnym przeciwieństwem. Miała włosy koloru truskawkowego blondu rozpuszczone a sięgały jej do pasa. Była ubrana w kolorową sukienkę w kwiatuszki i do tego zielony sweter podkreślający kolor jej oczu.
Podeszła powoli do Kory i Starka lekko uśmiechając się do tej pierwszej.
-Ym dzień dobry-powiedziała w stronę pana Starka.
-Witaj.
-Panie Stark- zaczęła Kora- to moja przyjaciółka, studentka ostatniego roku psychologii Rose. Rose to pan Stark.
-Miło mi poznać.
-Mówisz psychologii?-spytał Tony.
-Och tak-powiedziała Kora- W zasadzie to...Rose znalazłaś miejsce gdzie będziesz miała praktyki?
Blondynka z westchnięciem usiadła obok swej przyjaciółki. Zmierzwiła lekko swoje włosy zrezygnowana.
-Trudno mi trochę z tym. Wiesz jestem na kryminalistyce gdzie jest sporo facetów, a mnie nie chcą wpuścić do więzienia bym pogadała chociaż z najmniej groźnym więźniem. Ja nie wiem jak to załatwię!
W tym czasie w głowie Starka zrodziła się myśl.
-W sumie jestem tutaj by znaleźć kobietę psycholog. Mój...znajomy ma problemy z otwarciem się, a przeżył piekło na ziemi. Może chciałabyś spróbować?
Rose spojrzała się na mężczyznę z szeroko otwartymi oczami. To było po prostu zbyt łatwe. Jak bożonarodzeniowy prezent.
-Pan mówi serio?
-Śmiertelnie poważnie. Po to tu jestem.
-Ym ja nie wiem.
-Zgadza się-odpowiedziała Kora biorąc do ręki szklankę z napojem-niech się pan nie martwi przyjdzie razem ze mną.
-Świetnie-odparł puszczając do szatynki oczko- możecie być jutro o 10:30 w Avengers Tower, a teraz wybaczcie muszę lecieć.

Stevie siedział w kuchni patrząc się na toster. Za jego czasów nie było takich niewdzięcznych urządzeń. Dlatego więc postanowił odpuścić jedzenie tostów. Tradycyjne kanapki mu wystarczyły.
-Znowu problemy z tosterem?
Natasza weszła do kuchni w zwyczajnym stroju, a nie w kombinezonie w którym zazwyczaj chodziła. Jej rude włosy były rozpuszczone jak zwykle, a widząc jej uśmiech Stevie wiedział co się zacznie.
-Walka z nazistami byłą łatwiejsza od obsługi tego piekielnego urządzenia.
-Może ci pokażę jeszcze raz jak masz to używać?
-Spasuje.
-A....co u Sharon?
-Ym...dobrze...Umówiłem się z nią zaraz po tej akcji z Hydrą i tak jakoś się no nie złożyło...byśmy się spotkali znowu.
-Lubi ciebie...może coś z tego wyjdzie?
-Ja....
-Hej dziewczynki-odparł Stark wchodząc do kuchni- załatwiłem sobie asystentkę i psychologa dla twego przyjaciela.
-Po co ci asystentka?-zapytała Natasza.
-Była ładna...
-Po co ja się pytałam.
-Stark....wiesz nie powinieneś zatrudniać dziewczyny bo jest tylko ładna...-zaczął Steve.
-Kapitanie, spokojnie. Zajmij się sobą i posłuchaj rady agentki Romanow. Idź na randkę z tą niecałą Sharon.
-Po co zajmujecie się moim życiem miłosnym?
-No właśnie wcale go nie masz dlatego chcemy ci pomóc, może ci się uda i będziesz mieć małych żołnierzy czy cokolwiek.
-Bardzo zabawne....Stark-mruknął Kapitan.
-Och wiem. Wręcz prze genialne, a teraz wybaczcie idę do pracowni.

       Rosja.
W ogromnej sali siedziało kilkoro mężczyzn. Każdy z nich był cicho i czekał. Wtedy wszedł do sali jeden z przywódców Hydry. Uśmiechnął się krzywo na zebranych i bez ogródek oznajmił.
-Zimowy Żołnierz jest spalony. Kapitan Ameryka ma go u siebie, najwyraźniej nie jest już po naszej stronie. Kto teraz nam pomoże.
-Spokojnie-zaczął starszy mężczyzna- myślisz, że mieliśmy tylko jego? O nie. Nasza prawdziwa potęga została nie dawno obudzona, a jej celem jest śmierć Zimowego Żołnierza jak również reszty Avengers.
-Musi być to naprawdę potężna osoba skoro jesteś tak jej pewien.

-Uwierz mi, wykorzystujemy ten obiekt tylko do groźnych zadań i tam gdzie są jatki. Za dwa tygodnie Avengersi przestaną istnieć.  

piątek, 23 września 2016

Prolog

  Upadł. Tak zawsze było gdy dzieciaki zaczynały zabawy. Co jakiś czas w okolice Brooklynu przychodziły ,,te złe dzieci'' tak przynajmniej w myślach nazywał ich chudy blondynek. Zawsze dokuczali mu i jemu przyjacielowi Buck'emu. On nigdy nie odpuszczał, zawsze walczył w obronie przyjaciela i swoich przekonań, a jak na ten wiek były dosyć spore. Przecież była wojna.
-Jeszcze będziesz się rzucał debilu?
Jeden z chłopaków, ten większy patrzył się na leżącego blondyna. Natychmiast jego stopa powędrowała na policzek dzieciaka przyciskając go bardziej do ziemi.
-Zostaw go! Bo...
-Bo co?
Bucky próbował się wyrwać drugiemu napastnikowi. Ten jednakże był większy od niego w każdym tego słowa znaczeniu. Trzymał jego ręce za plecami by ten nie mógł pomóc swojemu przyjacielowi.
-Steve trzymaj się! Zaraz ci pomogę.
Ten który trzymał nogę na blondynie natychmiast przestał. Ze złośliwym uśmiechem podszedł do Buckyego i przywalił mu w brzuch.
-Zajmij się sobą, nikt cię nie uratuje.
-Nie byłabym tego taka pewna.
Po tych słowach ten niższy oberwał w plecy kamieniem. Odwrócił się natychmiast wkurzony. Oczekiwał jakiegoś silnego chłopca, a tu przed nim stała dziewczynka. Niższa niż Steve i znacznie drobniejsza. Jej sukieneczka była w idealnym stanie tak jak białe rajstopy. Wyglądała tak grzecznie i niewinnie, że ten aż zaśmiał się prześmiewczo.
-Doprawdy?- pochylił się w stronę dziewczynki- a co mi taka malutka dziewczynka zrobi?
-Em masz rację-odrzekła lekko przygaszona a swoje duże oczęta wraz z głową spuściła w dół.
-Tak myślałem.
Odwrócił się znowu w stronę bruneta i chciał mu znowu przywalić lecz coś go powaliło na ziemię. Za nim stała ta dziewczynka, a w dłoni miała różową maskotkę. Zerknęła z uśmiechem na tego który trzymał Buckyego.
-Odsuń się od mojego przyjaciela!
Dziewczynka rzuciła swoją maskotkę prosto w twarz goryla. Ten zawył z bólu i odsunął się od chłopaka. Bucky wykorzystał okazję i powalił jego jednym ruchem ręki. Goryl z piskiem złapał za ramię swojego koleżkę i zaczęli uciekać. Już i tak za bardzo dostali.
Dziewczynka podeszła powoli do blondyna i podała mu rękę z lekkim uśmiechem a ustach. Ten przyjął gest małej i zerknął w jej zielone lub być może żółte oczy. Odwzajemnił uśmiech z lekkim skrzywieniem. Był jeszcze obity, a krew ściekała z jego nosa.
-Masz-odparła cicho i podała mu swoją białą chusteczkę.
-Dziękuję Kat.
-Nie ma za co Steve.
Bucky podszedł po chwili do nich z lekkim uśmiechem. Mimo siniaków i podbitym okiem cieszył się niezwykle. W dłoni trzymał jej pluszaka i z wielką ulgą odłożył na ziemi.
-Kat co ty tam wsadziłaś?
-Cegłę-odparła- nie pozwolę im was sponiewierać.
-Dawaliśmy sobie radę.
-Tak....mogę tak cały dzień-powiedział Steve jąkając się.
-Tak tak-powiedziała mała i poprawiła swoje brązowe włosy-ale pomyślcie tak: Pobiła ich zabawka.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem na to stwierdzenie. W istocie była to prawda, a ta trójka trzymała się od zawsze razem wraz z maskotką dziewczynki. Wtedy nie straszne im były liczne gangi uliczne. Dorastali razem aż do tego pamiętnego dnia. Aż nadeszła kolejna wojna. 

 A na sam koniec chcę powitać czytających! Liczę, że opowiadanie wam się spodoba mimo iż dodałam tutaj tylko króciutki prolog rozpoczynający historię naszego cudownego Kapitana i Zimowego żołnierza! Zatem zapraszam gorąco lub zimnojak kto woli xD i proszę o komentarze dotyczące waszych przemyśleń.