środa, 30 listopada 2016

Rozdział 4

  Rose siedziała na krześle na przeciwko swojego pacjenta. Całe szczęscie Kapitan Ameryka postanowił z nią posiedzieć i pilnować by jego przyjaciel nie próbował jej zabić...czymkolwiek. Mim wszystko widziała w nim bezbronne zwierzę, a cały ten pokój w ogóle się nie nadawał do spania.
-Kapitanie-zaczęła.
-Mów mi Steve.
-A więc Steve-zaczęła powoli-myślę, że ten pokój nie jest dobrym środowiskiem dla twojego przyjaciela.
-Nie mów jakby mnie nie było-warknął Bucky odzywając się po raz pierwszy dzisiejszego dnia.
-Przepraszam-odparła rumieniąc się lekko-powinieneś żyć w lepszych warunkach. Lepsze łóżko...może jakieś książki wojenne? Możesz sobie wtedy przypomnieć sporo rzeczy.
-Może-odburknął.
-To jest dobry pomysł-odparł Steve podchodząc do stołu-załatwię ci jakieś ale to później.
-W zasadzie-zaczęła Rose- muszę już iść na wykłady...a minęły z dwie godziny więc chyba mu wystarczy. Nie chcę go zniechęcić.
-Dobrze-odparł Kapitan zerkając na przyjaciela.
 Ten siedział i patrzył na ścianę nie kontaktując. Wiedział, że zapewne ich słyszał ale nie chciał mówić. Ciężko było Kapitanowi tak na niego patrzeć. Widzieć jak wegetuje niczym roślinka jednakże wierzył w uratowanie jego. W gruncie rzeczy zauważył, że Bucky coraz bardziej się otwiera przed Rose małymi kroczkami ale zawsze coś.
-To ja się ym zbieram-zaczęła Rose.
-Poczekaj...odprowadzę cię.

 Kora notowała coś na kartkach słuchając pana Starka. Najwyraźniej miała organizować jemu imprezy, a nie zajmować się prawdziwymi i ważnymi rzeczami. Plusem tej roboty jednak było to, że za takie coś Stark hojnie płacił więc nie powinna była wybrzydzać.
-A lista gości!-krzyknął by po chwili napić się whisky.
-Już notuję, zatem kto ma być?
-Jakieś ładne dziewczyny, dużo dziewczyn pamiętaj.
-Naturalnie-mruknęła ignorując zażenowanie.
  Zastanawiała się dlaczego kobiety na niego lecą. Moze myślą, że będą tą jedyną i zostaną bogatą panią Stark. Zabawne bo żadnej się nie udało, a sam Tony był odpychający z charakteru. Totalny playboy i zadufany w sobie ignorant. Nigdy by nie mogła się z takim związać do końca życia.
-Chyba mnie nie słuchasz-zaczął podchodząc do niej z uśmiechem.
-Och przepraszam-odparła-zamyśliłam się skąd skołuje...dziewczyny.
-Możes zaprosić koleżanki ze studiów.
-Tak chyba zrobię.
 W dodatku woli młodsze zamiast uganiać się za kobietami w jego wieku.
-Tony gdzie jest jakaś dobra biblioteka?
 Kora jak i milioner zerknęli na Kapitana. Ten wparował jak gdyby nigdy nic do gabinetu pana Starka. Najwyraźniej było to coś ważnego.
-Zachciało ci się czytać?-spytał Stark unosząc brew w geście zapytania.
-To dla Bucky'a. Może sobie coś przypomni...jest nadzieja.
-Nie interesują mnie biblioteki wiesz, że wolę bardziej wyszukane miejsca.
 To powiedziawszy Stark puścił oczko w stronę dziewczyny. Ta zignorowała to i zerknęła w stronę Kapitana.
-Na mojej uczelni jest sporo książek...może coś ci się przyda Kapitanie.
-Naprawdę? Może ym..zaprowadzisz mnie jeśli nie jesteś zajęta.
 Kora schowała papiery do torby i wstała z fotela.
-Mam czas.
-A co z moją imprezą?-zapytał Stark z wyrzutem.
-Panie Stark-zaczęła słodkim głosem-widzi pan...ja pójde od razu zaprosić moje koleżanki...w końcu czy pan tego nie chciał?
 Mężczyzna patrzył na nią zamyślony. Kora liczyła iż złapie haczyka.
-Dobra! Niech ci będzie...możecie iść.
-Dziękuję-odparła Kora i Steve jednocześnie.
 Ten drugi lekko zarumienił się, a dziewczyna nie robiąc sobie nic z tego założyła płaszcz i westchnęła zadowolona. Najwyraźniej tanie kobiece sztuczki mogły doprowadzić ją daleko przy takim człowieku jak Stark. Wystarczyło tylko zatrzepotać oczętami i mówić słodkim głosikiem, który w gruncie rzeczy ją mdlił ale czego się nie robi dla wolności?

 Bucky leżał na niezbyt wygodnym łóżku ale przyzwyczaił się do tego. Zawsze tak było. I w czasie wojny i gdy był w Hydrze przynajmniej tak mu coś mówiło.
 Naprawdę nie pamiętał co się działo w jego życiu. Dopiero wtedy gdy spał wracały do niego wspomnienia, zamazane ale były. Zawsze w nich był Steve, uśmiechał się z zadowolenia nie tak jak teraz. Widział, że się męczy widząc go w takim stanie, w stanie z którego nie było wyjścia ale tamten wierzył i dziękował mu za to. Dzięki temu Bucky sam zaczął wierzyć w wyleczenie go w chociaż najmniejszym stopniu.
 Mimo to sny zawsze były przyjemne aż w końcu  widział w nich jakąś dziewczynę. Przez moment była uśmiechnięta i po chwili bach leżała w morzu krwi. W tym momencie budził się. Te sny towarzyszyły mu od kiedy pamiętał. Zawsze takie same, monotonne jakby chciały mu coś powiedzieć. Nie wiedział kim jest dziewczyna, ale znał jedynie jej imię.
-Kat-mruknął do siebie-kim ty do diabła jesteś?

piątek, 18 listopada 2016

Rozdział 3

 Steve Rogers usiadł przy stole do nowo poznanych kolegów. Jego przyjaciel Bucky uśmiechał sie zadowolony jak to on w takich miejscach.
-A więc zamierzasz stworzyć z nami grupę, wracać do tych dziwnych fabryk Hitlera i naparzać sie z nazistami?-zapytał jeden z nich z poważną miną.
 Steve lekko zestresowany przełknął ślinę i kiwnął głową na znak, że właśnie o to mu chodzi. Przyglądał się reakcji mężczyzny, czekał na wybuch ale ten jedynie wybuchł śmiechem.
-Jasne, że się zgadzam! Oczywiście jak postawisz nam wszystkim piwo.
-Nie ma sprawy-odparł z ulgą.
-A starej przyjaciółce nie postawisz?
Oczom Kapitana Ameryki ukazała się Katherine'a. Uśmeichała się do niego tymi swoimi na czerwono pomalowanymi ustami. Jak zwykle była pogodna mimo sińców pod oczami. Nawet zaliczyła podczas ich akcji śliwkę pod okiem co oczywiście nie zamierzała maskować. Podziwiał jej odwagę i oddanie Buckyemu.
-Patrzysz sie na śliwkę co?-mruknęła dalej się uśmiechając- spokojnie facet gorzej oberwał, chyba złamałam mu nogi i rękę. Wiesz jedna została cała by się doczołgał.
-Haha! Lubię tą małą!-odkrzyknął jeden z mężczyzn.
-Ja zapewne pana też-odpowiedziała-kimkolwiek pan jest.
-Dosiądź sie do nas-powiedział Bucky.
 Nie trzebabyło jej prosić. Od razu usiadła tuż obok Bucky'a i Steviego. Ten drugi natomiast poszedł po obiecane piwo dla kompanów. Stojąc tak pod samym barem zauważył, że mimo całego zła które ich spotkało każdy z nich był uśmiechnięty i bardzo zadowolony.
 Po chwili ogromne kufle piwa zostały przyniesione przez barmana, a Steve zaniósł je swoim nowym kompanom. Każdy chętnie przyjął upragniony napój, a rozmową nie było końca. Dopiero po kilku minutach nastała cisza. Wszyscy panowie spojrzeliw  stronę drzwi. Była to agnetka Carter ale nie w mundurze lecz w sukience.
 Steve natychmiastowo przełknął ślinę. Była cudowna i niesamowita. Chociaż lubił ją również w mundurze. Najwyraźniej Bucky pomyślał to samo bo na jego twarzy wykwitł niecny uśmiech co zauważyła Kat.
-Przestań-mruknęła-to moja siostra! Jak tak możesz!
-Oj mogę mogę-mruknął.
 Peggy zauważyła wesołą gromadke i podeszła do nich.
-Witam-powiedziała.
-Ym witaj-odparl Steve-ładnie..ym..-mruknął czerwieniąc się lekko.
-Piękna jestes...może chcesz...-zaczął Bucky.
-Jaka jestem Steve?
 Kat parsknęła natychmiastowo śmiechem. Najwidoczniej jej siostra zignorowała zaloty sierżanta Barnersa i wolała Rogersa. To było dosyć przewidywalne tym bardziej iż dziewczyna widziała chemię między tą dwójką. Była w pewien sposób spokojna, że Peggy podoba się Kapitan mimo iż tego nie okazuje.
-Chodź Bucky zatańczyć-zaczęła.
-Ale ja nie chcę...
-Dasz się prosić?
 Brunetka uniosła brew do góry w geście zapytania. Długo nie musiałą czekać. Mężczyzna mruknął coś do Kapitana i złapał jej rękę. Również ich towarzysze coś zwęszyli i każdy ulotnił sie oczywiście z kuflem dłoni. Tak oto dwójka zakochanych siedziała razem przy stole rozmawiając.

  Rose siedziała w kuchni patrząc się na kubek z herbatą. Duchem cały czas była w ostatniej sytuacji z tym mężczyzną. Nie chciała tam iść. To co zrobił, jaki był agresywny. Mógł ją zabić! A co najważniejsze robi to z każdym kto do niego przychodzi. Rozum kazał jej odejść. Zostawić go na pastwę losu.
  Serce natomiast i jej sumienie kazały jej zostać. Widziała w nim zwierzę. Dzikie zwierzę które szarpie się i jest w klatce, wystarczy mu okazać zaufanie by się uspokoił. Tak zdecydowanie jej zbyt miękkie serce chciało go uratować i nie tylko ono. Kora sugerowała by poszła spróbowałą ostatni raz, a jak się nie uda odpuścić. Najwyraźniej to wygrało z jej rozterką.
-Hej Rose-mruknęła Kora wchodząc do kuchni.
-Hej.
 Dziewczyna wybrała dzisiaj czerwona perukę. Zawsze to dziwiło Rose dlaczego Kora nosi takowe ale gdy się spytała ta była lekko rozdrażniona. Zauważyła raz, że jej przyjaciółka tak naprawde jest łysa. W jej głowie nastała wtedy gonitwa myśli. Może ma raka? Moze była chora? Moze jej coś się stało?
-Zaczynasz zmieniać kierunek? FIlozofia?-odrzekła rozbawiona dziewczyna.
-Nie..ja po prostu...myślę nad twoimi włosami.
-Eh...-sapnęła.
-Wiem wiem...nie miałam sie pytać no ale...
-Powiem ci..ale...wiesz, że jesteś już spóźniona?
-Co?! O szlag!

-I co powiesz Peggy na tą tarczę?
 Agentka Carter jedynie z zirytowaniem i złością zaczęła strzelać w stronę Kapitana. Ten lekko wystraszony zasłonił się tarczą. Nie wiedział co myśleć. Bo w końcu co?
-Tak nada się-odrzekła jedynie i poszła sobie.
-Kobiety-mruknął Howard Stark.
-Nie kobiety-zaczęła Katherine.
 Dziewczyna zaskoczyła ich swoją obecnością, a najbardziej Howarda. Nie tylko tym ich zaskoczyła ponieważ miała na sobie męskie ciuchy. Spodnie o dziwo dopasowane i przydużą koszulę, a wszystko to było w tonach zieleni.
-Witam Agentkę Carter-odrzekł Howard całując dziewczynę w dłoń.
-Ależ panie Stark..bo jeszcze się zakocham-mruknęła lekko ironicznie.
-Byłbym zaszczycony...
-Kat-zaczął Kapitan-co to za strój?
-Nie ważne-zmierzyła go wzrokiem-wiesz, że zazwyczaj jak całujesz się z inną to twoja ukochana nie będzie z tego zadowolona? Ciesz sie, że nie złamała ci czegoś.
-Ale ja...
-Ale nic-ucięła.
 Steve zaczerwienił się lekko z zażenowania i wstydu. Najwyraźniej dalej były mu obce relacje między kobietą, a mężczyzną.
-A teraz wybaczcie idę ją jakos przekupić.
-Może chce pani iść ze mną na founde?-zapytał szybko Stark.
-Mamy wojne-odrzekła poważnie- a ja nie zabawiam sie z kim popadnie.
  Obaj mężczyźni czekali w ciszy aż wyjdzie.
-Najwyraźniej obie agentki Carter są dosyć...twarde-rzekł Howard.
-I to jak-powiedział Steve.
-Myślisz, że jest szansa na zostanie rodziną?
-Co?
-Żartuje-odparł Stark- a może nie.

  Steve wraz z resztą Avengers jadł śniadanie. Myślał cały czas o Buckym. Kiedyś próbował z nim razem zjeść ale cały czas chciał wszystkich zabić. Czasami zastanawiał sie czy jest szansa na zbawienie dla jego przyjaciela. Czy to realne?
-Steve może zrobisz nam tosty?-spytał Tony.
-Przestań Stark-odparła Natasza-zachowujesz się jak małe dziecko, szanuj starszych.
-Jestem od niego starszy! Potencjalnie.
-Właśnie potencjalnie-odrzekł Kapitan-i nie kłóć się młody.
-O teraz zostałem młodym?
-Tak-zaczął Steve-odziedziczyłeś charakter po ojcu..najwyraźniej po matce nic.
-Znałeś moją matkę?-spytał Tony zdziwiony- nie zostałeś wtedy przypadkiem zamrożony?
-Nie, znałem ją wcześniej w końcu...
-Przepraszam!
 Do salonu wpadła Rose. Lekko zdyszana i ubrana w płaszcz. Najwyraźniej się spieszyła.
-Ou...jeteś za szybko-powiedział Stark.
-Ale jak to?
-No zaczynasz za 20 minut.
-Kora....-mruknęła blondynka.
-No ale co tam! Usiądź obok mnie. Zjemy wspólnie śniadanie.
 Stark puścił dyskretnie oczko do niej, a dziewczyna natychmiastowo sie zaczerwieniła.
-Przepraszam...najwyraźniej Kora specjalnie mnie spławiła-odrzekła siadając obok pana domu.
-A to niby czemu?
-Ym...po prostu zaczął się temat...drażliwy dla niej.
-No rozumiem...może tosta od Kapitana?
-Stark!-krzyknął Steve.
-Haha to mnie nigdy nie przestanie bawić!

 Tymczasem gdzie indziej.
-Cel został namierzony?-spytał stary mężczyzna do słuchawki.
-Tak, wiadomo gdzie jest.
-Zatem zacznij działać.
-Nie, trzeba poczekać na dobry moment.
-Świetnie Kapitanie, zatem czekamy na wyniki.
-Hail Hydra.
-Hail Hydra.