piątek, 18 listopada 2016

Rozdział 3

 Steve Rogers usiadł przy stole do nowo poznanych kolegów. Jego przyjaciel Bucky uśmiechał sie zadowolony jak to on w takich miejscach.
-A więc zamierzasz stworzyć z nami grupę, wracać do tych dziwnych fabryk Hitlera i naparzać sie z nazistami?-zapytał jeden z nich z poważną miną.
 Steve lekko zestresowany przełknął ślinę i kiwnął głową na znak, że właśnie o to mu chodzi. Przyglądał się reakcji mężczyzny, czekał na wybuch ale ten jedynie wybuchł śmiechem.
-Jasne, że się zgadzam! Oczywiście jak postawisz nam wszystkim piwo.
-Nie ma sprawy-odparł z ulgą.
-A starej przyjaciółce nie postawisz?
Oczom Kapitana Ameryki ukazała się Katherine'a. Uśmeichała się do niego tymi swoimi na czerwono pomalowanymi ustami. Jak zwykle była pogodna mimo sińców pod oczami. Nawet zaliczyła podczas ich akcji śliwkę pod okiem co oczywiście nie zamierzała maskować. Podziwiał jej odwagę i oddanie Buckyemu.
-Patrzysz sie na śliwkę co?-mruknęła dalej się uśmiechając- spokojnie facet gorzej oberwał, chyba złamałam mu nogi i rękę. Wiesz jedna została cała by się doczołgał.
-Haha! Lubię tą małą!-odkrzyknął jeden z mężczyzn.
-Ja zapewne pana też-odpowiedziała-kimkolwiek pan jest.
-Dosiądź sie do nas-powiedział Bucky.
 Nie trzebabyło jej prosić. Od razu usiadła tuż obok Bucky'a i Steviego. Ten drugi natomiast poszedł po obiecane piwo dla kompanów. Stojąc tak pod samym barem zauważył, że mimo całego zła które ich spotkało każdy z nich był uśmiechnięty i bardzo zadowolony.
 Po chwili ogromne kufle piwa zostały przyniesione przez barmana, a Steve zaniósł je swoim nowym kompanom. Każdy chętnie przyjął upragniony napój, a rozmową nie było końca. Dopiero po kilku minutach nastała cisza. Wszyscy panowie spojrzeliw  stronę drzwi. Była to agnetka Carter ale nie w mundurze lecz w sukience.
 Steve natychmiastowo przełknął ślinę. Była cudowna i niesamowita. Chociaż lubił ją również w mundurze. Najwyraźniej Bucky pomyślał to samo bo na jego twarzy wykwitł niecny uśmiech co zauważyła Kat.
-Przestań-mruknęła-to moja siostra! Jak tak możesz!
-Oj mogę mogę-mruknął.
 Peggy zauważyła wesołą gromadke i podeszła do nich.
-Witam-powiedziała.
-Ym witaj-odparl Steve-ładnie..ym..-mruknął czerwieniąc się lekko.
-Piękna jestes...może chcesz...-zaczął Bucky.
-Jaka jestem Steve?
 Kat parsknęła natychmiastowo śmiechem. Najwidoczniej jej siostra zignorowała zaloty sierżanta Barnersa i wolała Rogersa. To było dosyć przewidywalne tym bardziej iż dziewczyna widziała chemię między tą dwójką. Była w pewien sposób spokojna, że Peggy podoba się Kapitan mimo iż tego nie okazuje.
-Chodź Bucky zatańczyć-zaczęła.
-Ale ja nie chcę...
-Dasz się prosić?
 Brunetka uniosła brew do góry w geście zapytania. Długo nie musiałą czekać. Mężczyzna mruknął coś do Kapitana i złapał jej rękę. Również ich towarzysze coś zwęszyli i każdy ulotnił sie oczywiście z kuflem dłoni. Tak oto dwójka zakochanych siedziała razem przy stole rozmawiając.

  Rose siedziała w kuchni patrząc się na kubek z herbatą. Duchem cały czas była w ostatniej sytuacji z tym mężczyzną. Nie chciała tam iść. To co zrobił, jaki był agresywny. Mógł ją zabić! A co najważniejsze robi to z każdym kto do niego przychodzi. Rozum kazał jej odejść. Zostawić go na pastwę losu.
  Serce natomiast i jej sumienie kazały jej zostać. Widziała w nim zwierzę. Dzikie zwierzę które szarpie się i jest w klatce, wystarczy mu okazać zaufanie by się uspokoił. Tak zdecydowanie jej zbyt miękkie serce chciało go uratować i nie tylko ono. Kora sugerowała by poszła spróbowałą ostatni raz, a jak się nie uda odpuścić. Najwyraźniej to wygrało z jej rozterką.
-Hej Rose-mruknęła Kora wchodząc do kuchni.
-Hej.
 Dziewczyna wybrała dzisiaj czerwona perukę. Zawsze to dziwiło Rose dlaczego Kora nosi takowe ale gdy się spytała ta była lekko rozdrażniona. Zauważyła raz, że jej przyjaciółka tak naprawde jest łysa. W jej głowie nastała wtedy gonitwa myśli. Może ma raka? Moze była chora? Moze jej coś się stało?
-Zaczynasz zmieniać kierunek? FIlozofia?-odrzekła rozbawiona dziewczyna.
-Nie..ja po prostu...myślę nad twoimi włosami.
-Eh...-sapnęła.
-Wiem wiem...nie miałam sie pytać no ale...
-Powiem ci..ale...wiesz, że jesteś już spóźniona?
-Co?! O szlag!

-I co powiesz Peggy na tą tarczę?
 Agentka Carter jedynie z zirytowaniem i złością zaczęła strzelać w stronę Kapitana. Ten lekko wystraszony zasłonił się tarczą. Nie wiedział co myśleć. Bo w końcu co?
-Tak nada się-odrzekła jedynie i poszła sobie.
-Kobiety-mruknął Howard Stark.
-Nie kobiety-zaczęła Katherine.
 Dziewczyna zaskoczyła ich swoją obecnością, a najbardziej Howarda. Nie tylko tym ich zaskoczyła ponieważ miała na sobie męskie ciuchy. Spodnie o dziwo dopasowane i przydużą koszulę, a wszystko to było w tonach zieleni.
-Witam Agentkę Carter-odrzekł Howard całując dziewczynę w dłoń.
-Ależ panie Stark..bo jeszcze się zakocham-mruknęła lekko ironicznie.
-Byłbym zaszczycony...
-Kat-zaczął Kapitan-co to za strój?
-Nie ważne-zmierzyła go wzrokiem-wiesz, że zazwyczaj jak całujesz się z inną to twoja ukochana nie będzie z tego zadowolona? Ciesz sie, że nie złamała ci czegoś.
-Ale ja...
-Ale nic-ucięła.
 Steve zaczerwienił się lekko z zażenowania i wstydu. Najwyraźniej dalej były mu obce relacje między kobietą, a mężczyzną.
-A teraz wybaczcie idę ją jakos przekupić.
-Może chce pani iść ze mną na founde?-zapytał szybko Stark.
-Mamy wojne-odrzekła poważnie- a ja nie zabawiam sie z kim popadnie.
  Obaj mężczyźni czekali w ciszy aż wyjdzie.
-Najwyraźniej obie agentki Carter są dosyć...twarde-rzekł Howard.
-I to jak-powiedział Steve.
-Myślisz, że jest szansa na zostanie rodziną?
-Co?
-Żartuje-odparł Stark- a może nie.

  Steve wraz z resztą Avengers jadł śniadanie. Myślał cały czas o Buckym. Kiedyś próbował z nim razem zjeść ale cały czas chciał wszystkich zabić. Czasami zastanawiał sie czy jest szansa na zbawienie dla jego przyjaciela. Czy to realne?
-Steve może zrobisz nam tosty?-spytał Tony.
-Przestań Stark-odparła Natasza-zachowujesz się jak małe dziecko, szanuj starszych.
-Jestem od niego starszy! Potencjalnie.
-Właśnie potencjalnie-odrzekł Kapitan-i nie kłóć się młody.
-O teraz zostałem młodym?
-Tak-zaczął Steve-odziedziczyłeś charakter po ojcu..najwyraźniej po matce nic.
-Znałeś moją matkę?-spytał Tony zdziwiony- nie zostałeś wtedy przypadkiem zamrożony?
-Nie, znałem ją wcześniej w końcu...
-Przepraszam!
 Do salonu wpadła Rose. Lekko zdyszana i ubrana w płaszcz. Najwyraźniej się spieszyła.
-Ou...jeteś za szybko-powiedział Stark.
-Ale jak to?
-No zaczynasz za 20 minut.
-Kora....-mruknęła blondynka.
-No ale co tam! Usiądź obok mnie. Zjemy wspólnie śniadanie.
 Stark puścił dyskretnie oczko do niej, a dziewczyna natychmiastowo sie zaczerwieniła.
-Przepraszam...najwyraźniej Kora specjalnie mnie spławiła-odrzekła siadając obok pana domu.
-A to niby czemu?
-Ym...po prostu zaczął się temat...drażliwy dla niej.
-No rozumiem...może tosta od Kapitana?
-Stark!-krzyknął Steve.
-Haha to mnie nigdy nie przestanie bawić!

 Tymczasem gdzie indziej.
-Cel został namierzony?-spytał stary mężczyzna do słuchawki.
-Tak, wiadomo gdzie jest.
-Zatem zacznij działać.
-Nie, trzeba poczekać na dobry moment.
-Świetnie Kapitanie, zatem czekamy na wyniki.
-Hail Hydra.
-Hail Hydra.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz